Niedawno napisałem, że dobra płyta w wykonaniu MGMT jest zaskoczeniem, co wywołało różne reakcje (bo podobno MGMT zawsze było spoko – hmm). Pozytywnie odbieram hiciarskie „Oracular Spectacular” (chociaż były też tam puste przebiegi), ale późniejsze wydawnictwa – jak dla mnie – wbiły się mocno w szablonową indie psychodelię. Takie tam 4/10, może w porywach 5/10. Być może z podobnego założenia wyszli MGMT i zmienili nieco kierunek. Na każdym kroku słychać, że „Little Dark Age” to owoc ciężkiej pracy. Mówimy o płycie dopieszczonej, energetycznej i – tak zwyczajnie – ładnej. A nowe założenia polegają na przesunięcia akcentów w stronę synth popu – tego od new romantic, i tego od hipnagogicznego popu. Gdzieś w tym wszystkim jest także posmak nowej fali. Teoria teorią, lecz i w praktyce świetnie to brzmi i przynosi ogrom frajdy.